Zanim obejrzałem w/w film miałem przynajmniej 5 powodów, aby
tego nie robić.
Powód nr1: współczesny remake kultowego serialu z lat
60-tych (wskażcie mi chociaż 3 przykłady przeróbek, które się udały)
Powód nr2: tandetnie zmieniony tytuł (chyba wszystkie
dotychczasowe próby pokracznej zmiany oryginalnego tytułu kończyły się filmową tragedią)
Powód nr3: Kot w roli Klossa,
Adamczyk w roli Brunera, a na deser Trzebiatowska, Mecwaldowski i kilku innych
powtarzalnych jak zimowy katar aktorów
Powód nr4: reżyser Patryk Vega
(który dozgonnie chyba podpadł mi popełniając "Ciacho", mimo niewątpliwego
talentu, jaki pokazał choćby przy "Pitbullu")
Powód nr5: plakat, który wizualnie prezentuje
się może i ładnie, ale odbiorca może wysnuć z niego tylko jeden wniosek: to nie
może być poważny film
Zapytacie więc: "czego tu
bronić?". Otóż śpieszę z wyjaśnieniami...
Fabularnie filmu bronić nie muszę
(broni się on wystarczająco dobrze sam), dlatego tylko 2 słowa o tym. Rok 1945.
Naziści są w posiadaniu legendarnej, bursztynowej komnaty. Plan jej
przetransportowania udaremnić ma agent J-23. Brzmi banalnie? Owszem. Jednak takie
właśnie jest założenie. Twórcy z premedytacją sięgają po mało realne, baśniowe
wręcz treści. I nie po to, aby ogłupić widza (co w ostatnich latach zdarza się
nagminnie), ale po to, aby podkreślić konwencję filmu. Proste.
No i cztery z pięciu powodów, dla
których miałem zrezygnować z oglądania tego filmu nagle okazuje się
argumentami, aby ten film obejrzeć (tu podziękowania dla pana Smagi, od którego
wypożyczyłem ten film - przekonał mnie, że jednak warto). A i piąty (czyli reżyser)
wychodzi obronną ręką... No dobra, ale skąd wiadomo, że tak ma być, skąd
wiadomo, że to taka forma ambitnego pastiszu?
Ja sam nie byłem pewien przez
kilka długich, początkowych chwil trwania filmu. Nie pasowała mi ta cała
sytuacja, nie pasowała gra aktorska i dialogi, drażniły zdjęcia. Mówiąc wprost:
całość nie chwytała. Postawione przeze mnie wcześniej tezy zgadzały się niemal
w 100 procentach. Do momentu jednej sceny. Chyba nie zaspojleruję zbyt mocno
jeśli napiszę, że chodzi o tą, gdzie poważnie ranny Hans w pojedynkę, ze
stacjonarnego karabinu strzela do nadbiegających (w setkach!) Niemców, co jakiś
czas przynosząc amunicję do uzupełnienia magazynku. Scena ta jest czysto
abstrakcyjna, wręcz groteskowa. Pokazuje jednak, którą drogą konkretnie
zmierzają twórcy.
Od tego momentu film ogląda się
znacznie lepiej. Magiczna układanka zaczyna układać się sama, zagubiony trybik
wskakuje z powrotem na swoje miejsce. Przerysowana fabuła, zbyt mocno nakreślone
postacie, wyraziste efekty specjalne, mnóstwo nadprogramowej krwi, w połączeniu
z bardzo dobrą muzyką i rewelacyjnymi (idealnie wpisującymi się w konwencję)
zdjęciami, wszystko to tworzy niespotykaną u nas konwencję.
Czy to dlatego po premierze
pojawiło się tak wiele głosów krytycznych? Czy dlatego komentarze widzów
potrafiły różnić się czasem wręcz diametralnie od komentarzy krytyków filmowych
i recenzentów?
Wydaje mi się, że nasi odbiorcy
nie byli przygotowani na ten film. Przeważył fakt żywej legendy Klossa. Z góry
została przyjęta teza, że bezcześci się dzieło kultowe. Wielu oczekiwało filmu
zrobionego na poważnie, z należytą uwagą oraz szacunkiem. Nie wszyscy
zaakceptowali, bądź odkryli wyraźną przecież konwencję pastiszu. I dziwi to tym
bardziej, że te same osoby uwielbiają filmy np. Quentina Tarantino, który wszystkie
swoje dzieła tworzy na podobnej konwencji (oczywiście zachowując odpowiednią
skalę porównawczą).
Bardzo często osoby krytykujące
nowego agenta J-23 uważają, że jedynym jasnym punktem filmu jest Stanisław
Mikulski (grający Klossa po latach). Podejrzewam jednak, że twierdzenie to zostało
zbudowane wyłącznie na założeniach wymienionych w poprzednim akapicie. W moim
przekonaniu Mikulski jest niestety najsłabszym ogniwem całkiem nieźle radzącej
sobie z postaciami obsady aktorskiej. Gra bardzo rachitycznie, jest cieniem
samego siebie sprzed ponad 40 lat. Wielka szkoda.
Na koniec wrócę jeszcze na moment
do reżysera. Vega po raz drugi udowadnia, że zna się na rzeczy. "Ciacho"
przemilczmy minutą ciszy i nacieszmy się -podobnie jak w przypadku
"Pitbulla" - powiewem świeżości. Pewnie nie bez znaczenia jest, że
oba udane tytuły Vega tworzył przy współpracy z operatorem Mirosławem Brożkiem.
Nie wiem czyj był to pomysł, ale ten ktoś po raz kolejny trafił w dziesiątkę.
Brawo.
Mam nadzieję, że w najbliższym
czasie powstanie jeszcze kilka podobnych stylistycznie filmów, aby przyzwyczaić
wreszcie tych zaszufladkowanych widzów i pokazać, że Polak też potrafi.
Moja ocena filmu: 7,5/10
b08

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz