Zrobiło się śmiesznie i niepokojąco zarazem. No i słusznie,
bo rzecz tym razem o tragikomicznej wręcz tendencji wyciskania pieniędzy z
"rozdeptanego g*wna".
Wybaczcie porównanie, ale naprawdę trudno w innych słowach oddać stan
rodzimej kinematografii po roku 2000 (i tu szacunek dla kilku tytułów-wyjątków,
które potwierdzają tylko regułę).
Dlaczego akurat ten cytat? Ponieważ wisi on ciągle żywy, niczym
szyld nad starym kinem (czyt. film polski) pracującym dziś na pełnych obrotach.
Mimo wyraźnej zadyszki pordzewiałych projektorów, szybciej i więcej. Lecą
śruby, wyginają tuleje, wypalają żarówki. Ale to nie jest ważne. Ważne, że bilans
zysków jest dla producentów zadowalający. Od kilku(nastu) lat wspólnie przekręcają nóż,
już i tak głęboko wbity w serce polskiej kinematografii. Od kilku(nastu) lat zabijana
jest jakość. W ogólnej myśli filmowej zaczyna brakować odpowiednich
mechanizmów. Lecą śruby, wyginają tuleje... Sztuka ustępuje miejsca rozrywce
czasem żenujących wręcz lotów.
Tylko czy tak musi być? Czy tak już zostanie i trzeba będzie
się z tym pogodzić? Zaryzykuję twierdzenie, że nie. Coś się zmieni i to już
niedługo. Na lepsze, na gorsze? Pewne jest jedynie to, że cytowane na początku
słowa z pewnością znajdą swoje zastosowanie. Pytanie tylko czy w sensie
dosłownym, czy zgodnie z zamysłem towarzysza Gomułki.
...I na deser, odnośnie snutych wizji:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz